wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział 1

Zabrałam się za wertowanie dokumentów. Chciałam po raz kolejny sprawdzić czy czegoś przypadkowo nie pominęłam. Z nerwów zaczęłam się pocić. Czułam wytwarzające się krople potu spływające po ciele. Nieprzyjemne doznanie. Wzięłam głęboki wdech, nie zważając na uporczywy pot i szukałam... Czegokolwiek. 
- Muszę wreszcie od czegoś zacząć! - syknęłam pod nosem do samej siebie.
Ostatnie dni były prawdziwą katorgą. Zero informacji, zero postępu. Totalna pustka.
Zrezygnowana podniosłam się z dywanu, zebrałam wszystkie zdjęcia, informacje, daty, spisy połączeń i odłożyłam je w bezpiecznym miejscu. Biała szuflada z podwójną przejściówką. Tam trzymam wszystkie ważne rzeczy w razie odkrycia mojej tożsamości i przeszukania mieszkania.
Ciężko nazwać to mieszkaniem. Wynajęłam skromny apartament z kuchnią i ciasną klitką zwaną toaletą. Niestety w tym momencie nie jestem w stanie zapewnić sobie lepszych warunków. Pieniądze, z których obecnie żyję są z kont rodziców. Nawiasem mówiąc były tam całkiem pokaźne sumy. Jednak muszę oszczędzać. Kto wie ile jeszcze czasu zajmie mi dotarcie do "mózgu całego systemu".
Chowając dokumenty jedna z kartek upadła na podłogę. Schylając się dostrzegłam skrawek białej, identycznej kartki jak pozostałe. Podniosłam obie i dokładnie zaczęłam lustrować tą zagubioną. 
- Bingo. - parsknęłam uśmiechając się.
Właśnie poznałam cel mojej dzisiejszej podróży. Dokładne miejsce pobytu, zdjęcie, dane osobowe. Stary przyjaciel spisał się całkiem nieźle. 
Kartkę, którą trzymałam w dłoni schowałam do kieszeni spodni, które za chwilę miałam włożyć. Czekał mnie jeszcze tylko szybki prysznic.
Będąc w łazience powoli zdejmowałam brudne ubranie, oglądając się tym samym w lustrze. Drobne, smukłe, blade ciało, które co dnia zasłaniane jest ubraniami. Mam do siebie wstręt. Po prostu nie toleruję swojego ciała. 
Chwilę później byłam już gotowa do wyjścia. W moim wykonaniu szybki prysznic jest faktycznie szybki. Zdumiewające.
Zgarnęłam z blatu klucze od auta, sprawdziłam czy w tylnej kieszeni w dalszym ciągu znajduje się kartka, przejrzałam się ostatni raz w lustrze. 
- Nie jest źle. - puściłam oczko drocząc się.
Miałam założony czarny płaszcz, który pozostawiłam w stanie rozpiętym, dla wygody lepiej. Czarne botki na w miarę optymalnym obcasie. Granatowa, obcisła bluzka podkreślająca figurę pasowała wręcz perfekcyjnie z czarnymi wysmuklającymi dżinsami, dodatkiem były okulary przeciwsłoneczne z maksymalnie przyciemnionymi szkiełkami. Dla bezpieczeństwa dotrzymania tożsamości.
Wychodząc z hotelu skierowałam się na parking, gdzie czekało na mnie czarne Audi. 
Był dość mroźny dzień w Seattle, więc od razu włączyłam ogrzewanie. Włożyłam kluczyki do stacyjki, przekręciłam je i kilkadziesiąt sekund później znajdowałam się na głównej drodze. Wpisałam w nawigację adres, który dzisiaj góruje na mojej liście i później tylko kierowałam się według jej wskazówek. 
Po prawie godzinnej jeździe dotarłam pod wyznaczony adres. Miejsce obskurne, opuszczone, zarośnięte. Widać, że nikogo tu dawno nie było. Nikogo poza nim... Lucas.
Auto zaparkowałam za najbliższym budynkiem, ze schowka wyjęłam spluwę sprawdzając zawartość magazynku. Wysiadłam i szybko zmierzyłam w kierunku pozostałości ruin po przeciwnej stronie tartaku.
- Witaj Lucas. - uniosłam kąciki ust wyjmując z kieszeni broń, celując wprost w nowego znajomego.
Brunet nagle podniósł głowę spoglądając a to na mnie, a to na broń, nie rozumiejąc o co chodzi. Ciemne włosy postawione na żel, doskonale wyodrębnione kości policzkowe, niebieskie oczy. Całkiem przystojny, gdyby nie był na mojej liście kto wie, może bym się z nim umówiła. A to pech.
- Nie znasz mnie. - westchnęłam dalej mierząc do niego. - Masz coś, co może mi się przydać, więc proszę grzecznie, żebyś mi to wręczył. - puściłam oczko.
Widać było jak jego mięśnie się naprężają. Na ramionach można było zauważyć minimalne kropelki potu, co wyglądało dość seksownie z tatuażami zdobiącymi jego ręce.
Zaczynałam się niecierpliwić. Marnował mój cenny czas, a każdy mądry, który mnie poznał wie, że nie należy tego robić. Niewiele jest takich osób.
- Prosić to możesz, ale o co innego. - pofalował brwiami w figlarny sposób dając jednoznaczną odpowiedź.
Trudno, zatem będę musiała sama sobie poszukać tej rzeczy. Nie lubię brudnej roboty.
- Zła odpowiedź, a prosiłam... - uniosłam głowę i pewnie pociągnęłam za spust trafiając w lewe kolano mężczyzny.
Natychmiast padł na ziemie sycząc z bólu. Krew lała się powoli, więc nie uszkodziłam żadnych ważnych nerwów ani mięśni. Jedyne, co mogło być uszkodzone to rzepka, która niestety już nigdy nie wróci do pierwotnego stanu. A to szkoda. Biedak nie będzie mógł zatańczyć.
- Ty głupia... 
- Nie kończ. - pokiwałam głową. - Chyba, że chcesz mieć drugie kolano w takim samym stanie. Radzę to rozważyć, kolego.
Brunet leżał cały czas na ziemi i zwijał się z bólu. Weszłam do środka budynku dokładnie rozglądając się po wnętrzu. Ostrożnie przeszłam przez korytarz trafiając aż do pomieszczenia, które kiedyś robiło chyba za kwaterę główną. W rogu znajdowało się duże biurko. Pewnym krokiem podeszłam i przyjrzałam się dokładnie. Tylko jedna z szufladek była niezakurzona, a to znaczy, że ktoś niedawno tu był i możliwe, że coś schował bądź zabrał. Zaraz się przekonam.
Nagle dobiegł mnie dobrze znany dźwięk. Syrena policyjna.
Nie mogłam czekać. Zrezygnowałam z otwarcia szuflady, wróciłam tą samą drogą. Lucasa już nie było. 
- A to cwaniak. - warknęłam rozglądając się za ścieżką, którą mogłabym uciec.
Nie mogłam zostać aresztowana. Strzelałam z broni do mężczyzny. Nawet jeśli to nie są skorumpowani gliniarze i tak miałabym kłopoty. Pobiegłam w stronę tylnych drzwi modląc się w obcasach, aby drzwi były otwarte... 
- Dzięki Bogu. - odetchnęłam z ulgą wybiegając.
Natychmiast wsiadłam do auta i wcisnęłam pedał gazu na tyle mocno, aby wydać głośny pisk, którego wcześniej nie przemyślałam. W tej chwili liczyło się wyłącznie szybkie opuszczenie tego terenu.
Zatrzymałam się dwadzieścia minut później oddychając głęboko. Mogłam go zabić, a nie bawić się w kotka i myszkę. Teraz wie, że tu byłam w konkretnej sprawie, szukałam czegoś. Wróci po to, jeżeli policja nie zdążyła już skonfiskować. 
Teraz czekała mnie trudna przeprawa z Luke'em.
Wybrałam jego numer i wcisnęłam słuchawkę. 
Czekałam.
Dalej czekałam.
Chciałam się już rozłączyć, jednak...
- Masz to? -usłyszałam cichy głos po drugiej stronie.
- Niestety, nie zdążyłam. Nadjechała policja. Musiałam uciekać. - wyznałam ściszonym tonem głosu.
Byłam wręcz pewna, że ta wiadomość to nie ucieszyła, wręcz przeciwnie. Mogłam tylko współczuć osobom, które znajdowały się z nim w jednym pomieszczeniu.
- Jakim cudem?! - warknął. Zaczyna się. - A ten dupek gryzie piach? - dodał.
Uwaga. Teraz najlepsza część przedstawienia.
- No właśnie jest coś o czym jeszcze muszę Ci powiedzieć. Postrzeliłam go, ale uciekł.
Nic. Dosłownie nic nie było słychać. Głucha cisza i momentami ciężkie oddechy.
Spieprzyłam to. Wiedziałam o tym. 
Luke pomaga mi w dojściu do zabójcy rodziców i podobno sam ma z nim jakieś potyczki. Nie zostałam w to dokładnie wtajemniczona. Wbrew pozorom to dobry człowiek, tak samo jak ja człowiek po przejściach próbujący wyjść na prostą.
- Przyjedź, rozwiążemy to jakoś. - powiedział łagodnym tonem. 
Ulżyło mi. Absolutnie tu nie chodzi o to, że się go boję. Po prostu wiem jak bardzo liczył na moją pomoc. Zawaliłam akcję. Trudno. Czeka mnie teraz długa rekompensata. 
Bez słowa rozłączyłam się ponownie uruchamiając silnik.

Stałam przed drzwiami zastanawiając się czy zapukać. Nim cokolwiek zrobiłam usłyszałam dobiegające ze środka "Wejdź". Jak on to robi? Ma monitoring czy co?
- Witaj Luke. - przywitałam się wchodząc do środka.
Rozejrzałam się dookoła podziwiając piękno tego miejsca. Architektura była wręcz niesamowita. Przykuwała uwagę. Minimalistycznie znaczy też dobrze. 
Luke siedział w salonie na swoim fotelu. Za każdym razem, gdy go odwiedzam siedzi właśnie w tym miejscu. Jakiś sentyment czy faktycznie tylko ulubione miejsce?
- Co się stało, to się nie odstanie. - zmrużył oczy. - Muszę tylko wiedzieć jakim cudem pojawiła się tam policja. Ktoś Cię śledził albo tam jeszcze był? 
- Nie, byłam tylko ja i Lucas.- weszłam do salonu siadając wygodnie po przeciwnej stronie na skórzanej kanapie. Z tej perspektywy dokładnie można było zobaczyć brak lewej stopy mężczyzny. Stracił ją, gdy był na misji w Afganistanie trzy lata temu. Oddawał życie za ojczyznę, a skończył jako inwalida. Fundusz Zdrowia nie raczył nawet wydać odszkodowania, ale nawet mimo to Luke nieźle sobie radzi. 
- Dostałem cynk, że paczka znajduje się na posterunku. - złączył dłonie dokładnie mnie lustrując.
No pięknie. Niech jeszcze powie, że to ja mam ją odebrać. 
- Musisz ją odebrać. - dorzucił po chwili. - Jednak najpierw potrzeba Ci trochę czasu na przygotowanie.
Śmiech na sali! Miałabym w biały dzień wpaść na posterunek policji z bronią w ręku żądając zwrotu paczki? Niedorzeczne. Od razu mnie zamkną.
- Może jeszcze miałabym zrobić to pod groźbą? - parsknęłam śmiechem. - Nie zdążę się ruszyć, a już będę za kratami czekając na wyrok i wiesz co? Piętnaście lat bez żadnego namysłu spędziłabym w więzieniu... - przerwałam. - Chociaż w sumie jakby rozpoznali moją tożsamość nie dożyłabym kolejnych urodzin, więc nie ma o czym mówić. - warknęłam krzyżując ręce.
Mężczyzna śmiejąc się pokiwał przecząco głową.
- Nie masz robić z siebie idiotki. Zadzwonię to kogo trzeba i na jutro będziesz miała wyrobiony identyfikator policyjny. Wejdziesz tam z nakazem sprawdzenia pomieszczenia dowodów rzeczowych. - dokładnie objaśniał.
- Skąd będę wiedziała, gdzie to jest? - spytałam unosząc brwi.
- Nie będziesz wiedziała. Sama musisz do tego dojść. Każdy dowód rzeczowy ma datę zarekwirowania. Wystarczy, że dokładnie je przejrzysz, nic więcej.
Dlaczego to wydaje się być trudniejsze niż myślę? Mam tak po prostu wejść na posterunek policji z nakazem przeszukania. W każdej chwili mogą mnie sprawdzić, zdemaskować. 
- Jutro dostaniesz przesyłkę, będzie w niej wszystko, co Ci potrzebne wraz z dokładnymi instrukcjami. Wiem, że trudno Ci o tym myśleć, jest wiele do stracenia, ale musimy zaryzykować. Chcesz tak samo jak ja ich dopaść, prawda?

Nie zmrużyłam oka przez całą noc. Wiedziałam, że to może być mój ostatni dzień na wolności lub pierwszy, w którym będę bliżej zniszczenia korporacji. Po porannym śniadaniu otrzymałam paczkę. Był w niej identyfikator z fałszywymi danymi, dokładna instrukcja jak mam postępować i strój służbowy. Przebrałam się, włosy spięłam w kucyk, założyłam czapkę, okulary i wyszłam w hotelu kierując się do wyznaczonego komisariatu. 
Wdech... Wydech... Wdech... Wydech...
To się nie może udać. Miałam mieszane odczucia.
Weszłam do środka. Już nie było odwrotu. Pierwszy raz jestem na posterunku policji. To dziwne uczucie, zwłaszcza jeśli może się już stąd nie wyjść. 
Po prawej stronie w okienku siedziała kobieta z przemiłym wyrazem twarzy. Nie wyglądała na więcej niż pięćdziesiąt lat. Może to jest moja szansa. Opanowanym krokiem zaczęłam stawiać kroki właśnie w jej kierunku.
- Dzień dobry. Kontrola dowodów rzeczy znalezionych. - powiedziałam witając się wcześniej.
- W jakim celu ta kontrola? 
Wyraz twarzy z przemiłej kobiety zmienił się w skrzeczący staroć.
- Dostałam zawiadomienie. Proszę nie kazać mi pokazywać wszystkich dokumentów i dzwonić do przełożonego. Później to on osobiście będzie musiał się tu fatygować, a Pani chyba nie chce psuć mu humoru. Nie lubi jak ktoś wyciąga go z obowiązków. To nie potrwa zbyt długo. - nalegałam.
Kobieta bacznie mnie obserwowała, a ja zastanawiałam się czy nie wyglądam podejrzanie lub czy nie powiedziałam o kilka słów za dużo. 
- Pierwsze drzwi na lewo. - wskazała dłonią.
Och...
Nie tracąc ani sekundy pospiesznie weszłam do pomieszczenia, gdzie znajdowały się ogromne cztery regały. Każdy miał po osiem półek. Czułam, że prędko stąd nie wyjdę. Ściany były zwyczajnie pomalowane ciemną farbą nie dając pomieszczeniu żadnego uroku.
Zaczęłam starannie przeglądać pierwszy regał sprawdzając daty zarekwirowania. Kończyły się dopiero na 2012 roku. Zatem czekało mnie jeszcze sporo przeglądania.
W pewnym momencie usłyszałam przekręcanie klamki w drzwiach. Gdy się odwróciłam stał w nich młody mężczyzna ubrany w strój służbowy. Przystojny mężczyzna.
- Kim Pani jest? - zapytał z pełną powagą.
- Miranda. - tak mam zapisane na identyfikatorze. - Jestem tu w sprawie kontroli magazynu rzeczy zarekwirowanych. - chrząknęłam.
- Nie wiedziałem, że nad magazynami tego typu są sprawowane kontrole. Mogę zobaczyć nakaz? 
O nie.
- Może mi Pan nie utrudniać pracy? Mam jeszcze sporo pracy na dzień dzisiejszy, a zaczynam odczuwać, że doby mi nie starczy, aby to wszystko wykonać. - warknęłam wymachując rękoma.
Ciemnooki blondyn pokiwał głową wycofując się.
- Raczy Pani wybaczyć zamieszanie. Już nie przeszkadzam. - rzekł wychodząc.
Drzwi się zamknęły, a ja z powrotem zaczęłam poszukiwania.
- Jest. - uśmiechnęłam się na samą myśl. 
Dopadła mnie ciekawość, co może się tam znajdować. Trzymałam to. Tylko, co to jest? 
Bez wahania rozdarłam papier i ku moim oczom ukazał się kawałek kartonu, który tak samo rozdarłam. Zostało już tylko...
No właśnie. Co to było?


ASK
TWITTER

Obserwatorzy